14 listopada ma odbyć się gala Matchroom Boxing, podczas której odbędą się niemal wyłącznie kobiece walki. Główną atrakcją ma być pojedynek Katie Taylor (16-0, 6 KO) z Miriam Guttierez (13-0, 5 KO).
Stawką walki będą należące do Irlandki tytuły mistrzyni świata federacji IBF, WBA, WBO i WBC kategorii lekkiej. Hiszpanka jest oficjalną pretendentką do pasa World Boxing Association.
Podczas tej samej gali kibice mają zobaczyć w akcji m.in. mistrzynię świata WBC wagi super piórkowej Terri Harper (10-0-1, 5 KO), Natashę Jonas (9-1-1, 7 KO) oraz Maivę Hamadouche (21-1, 17 KO), która niedawno podpisała kontrakt ze stajnią Eddiego Hearna.
Nadchodzące rozstanie z Arturem Szpilką jest decyzją samego pięściarza? Andrzej Wasilewski: Przede wszystkim część internautów i kibiców może mieć mylne pojęcie o naszych relacjach przez różne twitterowe akcje. Ja w żaden sposób nie bronię Artura, jak zarzuca mi część osób, tylko w odróżnieniu od nich ja Artura po prostu znam. Dlatego wiem, że niektóre jego nieeleganckie odzywki niewiele znaczyły i znaczą. I tak naprawdę, prawie zawsze, byliśmy ze sobą w bardzo dobrej relacji. Dlatego cieszę się, że w tych relacjach dochodzimy do momentu, w którym stwierdzamy, że widzimy koniec wyłącznej współpracy ze sobą.
Rozstanie będzie tylko aktem formalnym? Po pierwsze nie mówimy, że się rozstajemy, bo nikt z nas nie twierdzi, że nie będziemy ze sobą współpracować. Po prostu w określonym terminie czasowym, po spełnieniu określonych zdarzeń, zdejmujemy z Artura wyłączność. To jest cała historia. Dlatego powiem szczerze, że jest to dla mnie o tyle kuriozalne, bo z jednej strony widzę jak Artur się z tej sytuacji cieszy, a z drugiej strony ja nie bardzo rozumiem, z czego on się cieszy.
Autentycznie pan też się uśmiecha. Po prostu są zawodnicy, i Artur nie jest tu pierwszy, którzy mają gdzieś w głowie zakodowany mechanizm, który im ciąży, że mają podpisany kontrakt, więc są związani. A przecież ja nigdy nie odmówiłem Arturowi żadnej walki, co zresztą było moim błędem, dlatego nie ukrywam, że uśmiecham się, obserwując teraz ten entuzjazm Artura, bo uwalnia się z umowy.
Czterech kolejnych uczestników europejskiego turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich ma pozytywny wynik badań na koronawirusa. Zawody odbyły się w połowie marca w Londynie, jednak po trzech dniach zostały przerwane.
Po trzy przypadki koronawirusa potwierdzono w kadrach Turcji i Chorwacji, zaś po jednym z Rosji oraz Armenii. W rywalizacji uczestniczyła także kadra Polski, jednak żaden z biało-czerwonych nie został zakażony.
W londyńskich zawodach brało udział łącznie 350 pięściarzy i pięściarek. Rywalizacja została przerwana, ale ma zostać dokończona za kilka miesięcy. Dokładny termin na razie nie jest znany.
W polskiej kadrze znaleźli się m.in. Aneta Rygielska, Sandra Drabik, Karolina Koszewska oraz Mateusz Masternak. Kilka dni temu podjęto decyzję, że igrzyska olimpijskie w Tokio przesunięto na 2021 rok.
Od porażki z Heleniusem minęło kilkanaście dni. Jak się czujesz? Adam Kownacki: Fizycznie jest wszystko ok, ale mentalnie gorzej. Jestem smutny, bo to moja pierwsza porażka, a praktycznie zniknąłem z większości rankingów. Przed pojedynkiem z Heleniusem byłem wszędzie w czołówce, a teraz spadłem bardzo nisko. Dziwne to jest. Dla mnie to nowa sytuacja i muszę się jakoś do tego przyzwyczaić.
Zdaniem bukmacherów i niemal wszystkich ekspertów byłeś zdecydowanym faworytem tej walki. Nikt nie zastanawiał się, czy wygrasz, tylko w której rundzie. Nie zlekceważyłeś rywala? Nie. Wszyscy się czepiają tej mojej wagi, że ważyłem tyle samo co przed walką z Chrisem Arreolą (120 kg, red.), ale przecież wtedy zbijałem kilogramy w ostatnim tygodniu, a teraz tego nie było. Byłem naprawdę dobrze przygotowany. Wiem, że to slogan, ale w wadze ciężkiej naprawdę jeden cios może wszystko zmienić i tak było z Heleniusem. Brawa dla niego, bo w końcu o to chodzi w boksie, by tak trafić rywala, by za chwilę go wykończyć. Po raz pierwszy w karierze byłem podłączony, nie wiedziałem co się dzieje, nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzić.
To jakie są te wnioski? Na pewno przed kolejną walką ruszę w góry. Kupiłem dom, jest gdzie się zatrzymać i wreszcie będzie obóz z prawdziwego zdarzenia. Kolejny slogan, ale ja naprawdę wrócę silniejszy. Obiecuję.
Oleksandr Uysk (17-0, 13 KO) skomentował na Instagramie twitterowy wpis Tysona Fury'ego (29-0-1, 20 KO), który wytknął szefowi WBO, że ten usunął go z pierwszej pozycji rankingu, zastępując go "jakimś leszczem z junior ciężkiej".
Ukrainiec na swoim Instastory umieścił wspólne zdjęcie z "Królem Cyganów", opisując je "#1 WBO. Tyson, nie płacz".
Oleksadr Usyk, korzystając ze statusu obowiązkowego challengera, wkrótce powinien zaboksować o pas World Boxing Organization, wakujący lub w wersji tymczasowej. Rywalem czempiona z Symferopola będzie prawdopodobnie Dereck Chisora (32-9, 23 KO).
25 stycznia w Hamburgu odbędzie się pierwsza w historii gala organizowana wspólnie przez dwie największe grupy ostatnich lat w niemieckim boksie - Sauerland Event oraz Universum. Wcześniej grupy były swoimi największymi rywalami.
W walce wieczoru wystąpi urodzony w Niemczech Abass Baraou (8-0, 5 KO). Na razie nie wiadomo, kto będzie rywalem 25-latka, który posiada pas WBC International wagi super półśredniej.
W Hamburgu kibice zobaczą w akcji także m.in. Kubańczyka Osleysa Iglesiasa, który zmierzy się z Lukem Blackledgem oraz niepokonanego zawodnika wagi półciężkiej Jamesa Krafta, który nie poznał jeszcze nazwiska swojego przeciwnika.
Były mistrz świata wagi średniej Andy Lee dołączył do sztabu szkoleniowego Tysona Fury'ego (29-0-1, 20 KO), który przygotowuje się do rewanżowej walki z mistrzem świata WBC kategorii ciężkiej Dontayem Wilderem (42-0-1, 41 KO).
Pierwszym trenerem Brytyjczyka od niedawna jest Javan Steward. Fury dosyć nieoczekiwanie zakończył współpracę z Benem Davisonem, z którym trenował przez ostatnie dwa lata.
Lee ma być jednym z asystentów Stewarda. Irlandczyk, który dzierżył pas mistrzowski fedracji WBO w latach 2014-15, nie boksuje zawodowo od blisko trzech lat.
Jeden cios zakończył wszystko. I stało się to po najlepszych przygotowaniach w życiu - powiedział "Przeglądowi Sportowemu" Artur Szpilka, który w sobotę w Londynie przegrał po ciężkim nokaucie z Derreckiem Chisorą. Później nie chciał z nikim rozmawiać. - W tym wywiadzie krótko podsumuję to, co się wydarzyło i jak to widzę z mojej perspektywy. Wracam do domu, chwilę odpocznę i próbuję znowu - mówi teraz pięściarz z Wieliczki, który chce jak najszybciej wrócić do ringu.
Jak się pan czuje po walce z Chisorą? Artur Szpilka: Najgorsze jest to, że nawet nie mam zadraśnięcia. Żadnego śladu walki. Jeden cios zakończył wszystko. I stało się to po najlepszych przygotowaniach w życiu. Nie siedzę w internecie, ale kiedy ktoś mnie oznacza, to widzę, co się mówi. I większość rzeczy nie jest prawdą. Nie było żadnej taktyki polegającej na wchodzenie w cios Derrecka, jak się sugeruje. To akurat ja sam sobie ubzdurałem już w ringu. Nie przewidziałem, że on ma tyle siły. Pod koniec pierwszej rundy przyjąłem jego ciosy na blok, nie poczułem w nich jakiejś ogromnej mocy i pomyślałem, że stanę w miejscu... Trener kategorycznie mi tego zabronił, miałem pierwszych sześć–siedem rund ruszać się tak, żeby go zmęczyć. Niestety, nie posłuchałem. Najbardziej przykro mi z powodu trenera Romana Anuczina. Nie chcę nikogo gloryfikować, ale jest naprawdę fantastycznym szkoleniowcem, nigdy nie spotkałem na swojej kogoś takiego. Zbudowaliśmy świetną formę. Jedno, co ciągle powtarzał mi trener, wręcz się wydzierał, to że nie mogę stać przy linach. No a ja to zrobiłem. Chisora bije mocno, ale jest bardzo wolny. Nie wiem na co liczyłem, naprawdę nie wiem.
Co dalej? Nie chcę nawet słuchać takich pytań. We wtorek przeszedłem rezonans głowy, na co nalegała moja kobieta i Andrzej Wasilewski. Jadę właśnie do domu. Czekam na datę kolejnej walki i tyle. A to co wydarzyło się w Londynie... Naprawdę myślałem, że wyłapię ten cios, ale wszedł za ucho i mnie wyłączyło. Na szczęście kolejne uderzenia nie były jakieś bardzo czyste, bo różnie mogło się skończyć. Spłynąłem i tyle. Zaraz po walce myślałem, że mam złamaną szczękę, bo bolała, ale nic mi nie jest. Trafił w żuchwę i coś tam się ponaciągało. Dwa dni i przestało boleć. Co mam powiedzieć więcej? Chisora to najmocniej bijący zawodnik, jakiego spotkałem. Mój szczyt głupoty polegał na tym, że chciałem go kontrować wbrew założeniom. To najbardziej przykry moment dla sportowca. Teraz został mi ból psychiczny, bo ja naprawdę czułem się świetnie. Sparowałem po dziesięć rund, nic mnie nie bolało i momentami myślałem, że jest aż za dobrze. Do ringu wszedłem trochę spięty, ale w końcówce pierwszej rundy wszystko wróciło do normy. Złapałem na blok jego cios i poczułem się pewniej. No a później bomba i mnie nie ma. A teraz czytam, jak wielu wylewa na mnie i Romana swoje frustracje. Ja mam to gdzieś, ale jak można tak pisać czy mówić o trenerze? Poświęcił się dla mnie ze wszystkich sił, wszystkiego pilnował. To rewelacyjny trener i człowiek. Nie ma możliwości, żebym przestał z nim pracować. To ja zrobiłem błąd w ringu. Swoją drogą, teraz już wiem, co się działo po tym, jak padłem, ale w ringu wydawało mi się, że jest inaczej. Pamiętam, że sędzia mnie podnosił, a ja sobie myślałem, że pewnie mnie liczył i teraz walczymy dalej. Tylko widzę nagle, że w ringu jest David Haye i wiele innych osób. Coś mi nie pasowało, ale podniosłem ręce, że mogę dalej boksować. Kiedy jednak zobaczyłem miny wszystkich wokół i wiedziałem, że jest po walce.